Bydgoszcz, 21.06.2017
Dziwna sprawa z tym Wiktorem Żwikiewiczem. Od czasu do czasu pojawia się w przestrzeni publicznej jego nazwisko budząc jakieś, co najmniej dziwne, reakcje. Dlaczego dziwne? Bo pojawia się Żwikiewicz jako prywatna osoba, przedstawiany w bardzo różnym świetle, a nie pojawia się Żwikiewicz jako pisarz. Kimże jest więc Wiktor Żwikiewicz dla obecnego środowiska skupionego wokół literatury fantastycznej? Przedziwny obraz quasi-celebryty, znanego głównie z opowieści, a to o jego upadku, a to marudzenia „starszych”, że jest taki pisarz science fiction, ponoć znakomity… Cóż dla środowiska żyjącego w niszy hic et nunc, otwartego jedynie na swoje pokolenie, jest, prawdę mówiąc, nikim! Nazwiskiem przewijającym się okazjonalnie na portalach okołofantastycznych i mediach społecznościowych… Co napisał? Coś, podobno dziwne rzeczy, zdania są co prawda podzielone, ale raczej nic interesującego, a zresztą wtedy to nikt nie pisał dobrej fantastyki, jakieś science fiction w kółko, a ci wszyscy Żwikiewicze, Lemy, Żuławscy to są przereklamowani…
Sam się sobie dziwię, że powyższe słowa wyszły z „zagrody mych palców trzymających pióro”.
Zostawmy „prywatnego” Żwikiewicza na boku, to nie portal plotkarski! Tu się mówi o literaturze!
Prawda jest taka, że Wiktor Żwikiewicz jest przede wszystkim pisarzem, pisarzem science fiction! Jego usytuowanie wśród innych pisarzy, to oczywiście subiektywna ocena czytelnika znającego jego utwory. Czy to będzie jeden z wielu, czy primus inter pares w swoim pokoleniu. Ktoś uważa, że przereklamowany grafoman – proszę bardzo, każdy ma prawo do swojej oceny, tylko może ktoś tak uważający niech „odejdzie stąd i …”, bo tu nie jego miejsce.
Ten wpis jest skierowany, przede wszystkim, do osób nie znających twórczości Wiktora Żwikiewicza. Do tych czytelniczek i czytelników fantastyki, którzy pomimo zasłyszanych tu i ówdzie dość sprzecznych opinii chcą powiedzieć „sprawdzam”. Z ciekawości, w poszukiwaniu przygody czytelniczej …powód jest nieistotny, chęć jest ważna. Także do czytających fantastykę okazjonalnie, uważających się za oczytanych, chcących sprawdzić, czy w fantastyce zdarzają się naprawdę znakomici pisarze, chcących zmierzyć się ze specyficznymi światami utworów science fiction, chcących wreszcie poszerzyć swoje oczytanie o kolejne wartościowe utwory!
Słyszeliście, że Wiktor Żwikiewicz pisze specyficznym językiem, że jego koncepcje bywają trudne do przyswojenia, że narracja bywa skrajnie udziwniona? Ja też słyszałem. Co z tego jest prawdą? Wszystko i nic! Ważne jest jedno, to Ty czytając jakikolwiek utwór literacki tworzysz go na nowo, tylko dla siebie. To od Ciebie zależy jakim ten utwór będzie, słowa spisane przez autora są, jeśli tego chcesz, pomocą; mogą być przeszkodą, jeżeli pozwolisz sobie wmówić, że to nie literatura dla Ciebie.
Prawdą jest, że utwory Wiktora Żwikiewicza wymagają oczytania, ale w znacznej części wynika to z potrzeby „oczytania samym Żwikiewiczem”. Mówiąc wprost, twierdzę, że utwory Żwikiewicza trzeba czytać, po raz pierwszy, w odpowiedniej kolejności. Wystarczy, że podążysz tą drogą kierując się moimi kolejnymi wpisami.
Jeszcze jedno. Nie bój się czytać Żwikiewicza, ale też nie lekceważ tych lektur. Jak czytać twórczość Wiktora Żwikiewicza? Powoli i uważnie…
O czym pisze Wiktor Żwikiewicz? Jakie archetypy i toposy właściwe dla science fiction wykorzystuje? Odpowiedź na te pytania być może wiele osób zaskoczy…
Wiktor Żwikiewicz pisze o Człowieku. O nas! O gatunku, rasie, cywilizacji, społeczeństwie …i jego indywidualnych przedstawicielach. Każda dobra, czy znakomita, książka „głównego nurtu” science fiction opowiada o Człowieku! Z różnych perspektyw… Obojętnie czy mówimy o rozwoju Człowieka, o zderzeniu z obcą cywilizacją, eksploracji Kosmosu, czy biosferach planet z innych układów gwiezdnych. Nawet jeśli de facto ludzie w opowieści nie występują. Dobry pisarz opowiada przecież o nas, ludziach, także pośrednio.
Wiktor Żwikiewicz nie jest autorem dobrym, jest autorem znakomitym, ale pozwolicie, że będę starał się tego dowieść omawiając w następnych wpisach jego poszczególne dzieła.
Wróćmy jeszcze na chwilę do motywów występujących w prozie Żwikiewicza. Wspomniałem o rozwoju Człowieka. W książkach science fiction generalnie występują dwie drogi – przystosowanie ludzi do odmiennych środowisk (bioformowanie człowieka), albo przystosowanie tych środowisk do warunków pozwalających żyć w nich ludziom (terraformowanie). U Żwikiewicza możemy spotkać oba te warianty, ale też coś jeszcze. Zadajmy sobie pytanie, czy przypadkiem nie wyniknie potrzeba przystosowania Ziemi do życia następnych pokoleń? Czy biosfera ziemska przetrwa kontakt z naszą cywilizacją w niezmienionej formie? Trudne pytania, na które autor daje ledwie częściowe odpowiedzi. Tak samo trudne są pytania o to, czy i jak Człowiek przeżyje kontakt z obcymi cywilizacjami. Jak zachowa się, gdy będzie musiał zmierzyć się ze zmianami spowodowanymi, gdzieś tam w Kosmosie, przez swoją nieświadomą ingerencję?
Odpowiedzi udzielanych przez autora szukać możemy w stworzonych przez niego dwu uniwersach.
Pierwsze to cywilizacja Strefy Systemu, otwarta na eksplorację Kosmosu, ekspansywna, ale z drugiej strony zamknięta, bo tak naprawdę nie wiemy o niej prawie nic. Poznajemy ludzi, ale jej „wnętrze” jest zakryte przed naszym ciekawskim wzrokiem. Zapowiedź mamy w „Wołaniu na Mlecznej Drodze”, a potem już bliżej w „Imago” i „Balladzie o przekleństwie”.
Drugie to cywilizacja Industrialno Urbanistycznego Masywu. Cywilizacja IUM wydaje się być bardziej skierowana do wewnątrz, co jest nie do końca prawdą. I znowu samo jej „jądro” jest raczej zamknięte, dostępne raczej jako przeczucia i domysły. Pojawia się w „Sindbad na RQM57”, bliżej możemy się jej przyjrzeć w „Delirium w Tharsys”, ale od środka, tego fizycznego, oglądamy IUM, dodajmy wymarły, w „Kajomarsie”.
Szczegółowy przewodnik podałem w osobnym wpisie.
Podałem tu, tylko niektóre motywy, których używa Wiktor Żwikiewicz, na swój sposób oczywiście. Na bardziej szczegółowe rozważania, poczekajmy do omówienia poszczególnych utworów.
Wspomniałem, że zaliczam prozę Wiktora Żwikiewicza do „głównego nurtu” science fiction. Ktoś może zadać pytanie, dlaczego nie hard science fiction? Owszem proza ta jest dosyć mocno nasycona nauką, jak to w prawdziwej fantastyce naukowej bywa, szczególnie naukami biologicznymi. Tylko, że ja hard science fiction widzę trochę inaczej. Dla mnie to literatura eksperymentu. Zabawa (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) nauką, badanie hipotez, gdzie ten eksperyment jest celem, a fabuła środkiem do jego przeprowadzenia. Ale to już opowieść na inną okazję…
Motywy (toposy) właściwe dla science fiction? Czy takie są? Moim zdaniem nie ma. Literatura jest całością, do tego literatura jest ciągła w czasie. Motywy są wspólne dla wszystkich rodzajów, gatunków, odmian gatunkowych (genres)! Mogą być za to dostosowane do specyfiki świata przedstawionego. Przecież wiadomo, że wszystko zaczęło się od Gilgamesza, prawda?
Pamiętacie wyprawę niejakiego Jazona po złote runo? Przecież to ten sam motyw, co w opowieściach o piratach napadających na jakąś karaibską wysepkę, przy czym ich Argo, to jakiś bryg zrabowany poprzednio jakiemuś pechowcowi. No a rajd nadprzestrzennym krążownikiem (byłą własnością jakiegoś imperium, czy czegoś takiego) na drugi księżyc trzeciej planety w układzie Lalande 21185, po jakieś precjoza oczywiście, to także ten sam motyw.
Podobne rozumowanie można przeprowadzić dla archetypów.
Tu uwaga, która nasunęła mi się mimochodem. Owszem, nie wspomniałem o rakietach, robotach i sztucznych inteligencjach. Co nie znaczy, że w prozie Wiktora Żwikiewicza ich nie ma. Tylko, że to są imponderabilia, popkulturowo zwane gadżetami. Nie są one ani warunkiem koniecznym, ani dostatecznym bycia przez jakiś utwór science fiction! Śmieszą mnie takie próby kategoryzacji literatury. Jak jest rakieta, czy inny robot to science fiction, jak się pojawi smok czy quasi-feudalna osada, to fantasy. Jasne, a „Morderstwo w Orient Expressie” to typowa powieść kolejowa, a może drogi? Jeden z niezłych cykli rosyjskiej (radzieckiej) science fiction zaczyna się od sceny, w której główny bohater spotyka kolegę latającego na ognistym smoku nad Kilimandżaro… Kategoryzować utwory literackie można znając całość świata przedstawionego i ewentualne konteksty kulturowe. Książka, w której kwitnie w najlepsze romans na stacji kosmicznej, to owszem może być science fiction, jeżeli napisana była kilkadziesiąt lat temu, napisana teraz to literatura obyczajowa.
Bądźmy brutalni, do takich zabaw w krytyka potrzebne jest oczytanie, potrzebna jest, wynikająca z oczytania, świadomość tej konkretnej kategorii!
Przejdźmy wreszcie do sedna, do zapowiedzianego w tytule malowania światów!
Na pozór truizmem jest stwierdzenie, że język prozy Wiktora Żwikiewicza to język malarza, że autor przemawia do nas obrazami. Tyle, że zwykle podkreśla się barokowość, czy młodopolskość, jego języka, co jest bardzo nieprecyzyjnym określeniem. Pisarz pokazuje nam swoje światy. Nie jest to statyczny obraz, jak fotografia, czy „opis przyrody”. To serie bardzo dynamicznych obrazów, pokazujących nam świat widziany naszymi oczyma. Tak to należy moim zdaniem przyjąć. To nie płynny ruch kamery, my tak rzadko patrzymy, to ostre, urywane ruchy naszych oczu. Śledzących nieznane. Pokazujących świat „jaki jest”. Przetwarzamy potem te wrażenia wzrokowe, obrabiamy myślą, szukając tego co zwykłe, a także tego co niezwykłe… Tu mamy odrobinę utrudnione zadanie, bo najpierw musimy przetworzyć słowa na obraz! Dlatego język Wiktora Żwikiewicza jest tak bogaty, pozornie nadmiarowy, pełen dodatkowych ozdobników mających podwójną funkcję. Mających nam ułatwić „widzenie poprzez słowa”, ale także budujących nastrój, bo i mistrzem nastroju jest Żwikiewicz. Jego język i pewne zabiegi narracyjne, mające sprowokować czytelnika do aktywnego odczytania dzieł nie są celem samym w sobie, nie są także, tylko i wyłącznie, środkiem artystycznym. To nośnik treści i emocji, z których to my w procesie czytania mamy dopowiedzieć sobie to, czego autor, zupełnie świadomie nie dopowiedział, zostawiając czytelnikowi znaczne możliwości własnego odczytania jego dzieł!
Wiktor Żwikiewicz wniósł do polskiej science fiction coś, czego tam boleśnie brakowało – artyzm! Zrobił to, czego dokonali przedtem pierwsi mistrzowie literackiego realizmu magicznego. Mam na myśli pisarzy, którzy wprowadzili na salony tę literaturę, to Miguel Ángel Asturias i Alejo Carpentier. Widzę znaczne podobieństwo pomiędzy pisaniem Żwikiewicza i Carpentiera. Obydwaj operują bogatym, barokowym, w dobrym tego słowa znaczeniu, językiem. Obydwaj wspaniale budują nastrój. Co ich różni? Żwikiewicz operuje obrazami, Carpentier operuje dźwiękami, uporządkowanymi dźwiękami, muzyką! Oczywiście różnią ich także światy przedstawione, ale to jest tak naprawdę nieistotna różnica. Poza tym, język dzieł ich obu nie jest trudny w jakimś niespotykanym stopniu. W ich dynamiczne prowadzenie narracji można łatwiej wczytać się niż w powolny, operujący niespotykanie długimi frazami, oszołamiający ilością zdań (bardzo) wielokrotnie złożonych język Prousta. Tak, stawiam wszystkich wymienionych tu pisarzy na jednej „wysokiej półce”!
Namawiam więc ludzi, którzy z science fiction nie mieli zbytniego kontaktu, do czytania Wiktora Żwikiewicza, twierdząc, że światy przedstawione jego utworów nie stanowią żadnej przeszkody? Tak!
Wiem, że to co napiszę za chwilę, wiele osób potraktuje jako herezję literacką i to w skali niespotykanej. Science fiction jest literaturą realistyczną! Tu nie ma miejsca na cudowności, fantastyka naukowa pokazuje nam świat jaki może być, przy założeniu, że działają dobrze znane nam prawa natury. Ta odmiana gatunkowa (genre) operuje niezwykłością. Niezwykłość nie jest czymś nienaturalnym, po prostu wskazuje na odmienność tego co doświadczamy od naszego zwykłego postrzegania świata, ale można ją wyjaśnić, językiem nauki czy racjonalnego opisu!
Powtórzę jeszcze raz pewne pytanie. Jak czytać prozę Wiktora Żwikiewicza? Spojrzeć na jego światy przedstawione jak na nasz świat, bo to jest kontynuacja naszego świata. Uwierzyć, że ten bogaty i piękny język, nie tylko opisuje, ale przede wszystkim pokazuje nam to co widzieć mamy! Myśleć… Nie bać się… Myśleć …reszta przyjdzie sama.
Na koniec kilka refleksji nad obecnością w prozie Wiktora Żwikiewicza odwołań do klasyki. Należę do pokolenia, które zna klasykę, wszelką klasykę, i ją ceni. To pomaga przy czytaniu, ale i trochę przeszkadza, bo zupełnie bezwiednie szukam intertekstualnych śladów w czytanych książkach. To co wymienię niżej to wyzwanie, także dla mnie samego, do szukania tych śladów w utworach Żwikiewicza. Niektórych…
Odwołania do utworów Stanisława Lema są mniej lub bardziej widoczne. Mnie interesuje szczególnie jedno, które znajdzie się we wpisie o „Imago”. Otóż pierwsze trzy rozdziały tej powieści, to polemika z pewną powieścią Lema…
Czy „Druga jesień” ma coś wspólnego z tą drugą „Drugą jesienią”? Podpowiadam, oczywiście tak! Proza Wiktora Żwikiewicza bywa schulzowska na wielu poziomach.
Czy tytuł „Kajomars” jest znaczący? Istnieje niezerowe prawdopodobieństwo, że autor sam wymyślił to słowo, ale… Nazwa Kajomars ma tysiące lat. Kajomars (Gajomaratan) to Pierwszy Człowiek w mitologii Ariów indoirańskich. Polecam lekturę „Awesty”, szczególnie, że mity irańskie (zaratusztriańskie) wydawać mogą się nam, bardzo specyficzne. Według nich jesteśmy potomkami pierwszej pary śmiertelnych ludzi, bliźniąt, którzy powstali z rośliny riwas (rabarbar). Rabarbar ten wyrósł z wysuszonego przez Słońce nasienia martwego Gajomaratana…
Wreszcie jako podsumowanie to, co dla mnie ma szczególne znaczenie. Postać Jonasa Hebrejczyka („Delirium w Tharsys”) niesie ze sobą odwołania do nie byle kogo. Klinika Mechaneurystyczna. Mechaneurystyka to słowo, którego użył Stanisław Lem w ”Obłoku Magellana” jako wymuszonego synonimu dla cybernetyki. Cóż w tamtych latach w Polsce cybernetyka nie miała racji bytu, można rzec, oficjalnie nie istniała. Pomnik Szerna. Witamy w „Trylogii Księżycowej” Jerzego Żuławskiego. Stanisław Lem uważał Szernów za jedną z najlepszych w fantastyce kreacji Obcych.
Taki podwójny wyraz szacunku dla poprzedników, wyrażony przez Wiktora Żwikiewicza!
Ja uważam tych trzech pisarzy za znaczące postacie („kamienie milowe”) polskiej science fiction!
Jerzy Żuławski, Stanisław Lem, Wiktor Żwikiewicz …i nie zapominajmy o obecności Bruno Schulza.
Jeżeli ktoś chce dopisać do tej listy kolejne nazwiska, to moja rada brzmi tak: jeżeli nie przeczytałaś/przeczytałeś dzieł tych pisarzy, to nie próbuj tego robić…
Nie masz pojęcia o ich rzeczywistej wartości literackiej!
Ja może jestem jakaś dziwna, ale nazwisko Żwikiewicza zawsze obijało mi się o uszy właśnie literacko, a nie jakoś plotkarsko, więc trochę nie wiem, do czego pijesz we wstępie… (ale ja jestem pod kamieniem chowana i nawet na fejsbuku mi się ten stan utrzymuje, tak że ten…)
Oraz zastanawia mnie, dlaczego ten znakomity jak mówisz pisarz został zapomniany. To dość ciekawy problem wszak, bo nie jestem co prawda na tyle naiwna, żeby sądzić, że każde wielkie dzieło się przebije do pamięci pokoleń tylko dlatego, że jest dobre, to jednak całkowite popadanie w niepamięć w dobie posuchy i mody na polskich przecież autorów trochę dziwi.
„a zresztą wtedy to nikt nie pisał dobrej fantastyki, jakieś science fiction w kółko”
Ej! 😛 No ja jestem z tych, którzy ubolewają, że w Polsce w tamtych czasach nie istniało praktycznie fantasy. Smutne to trochę, chciałoby się jakąś polską Le Guin. Oraz gdyby jednak istniało zapewne pozwoliłoby mi to dużo wcześniej odkryć wszelkie gatunki fantastyki (czy ja już wspominałam, że katowanie ośmiolatków pilotem Pirxem zraża do SF na długie, długie lata?). Oraz tak, taguję na blogu książki fantastyczne według dekoracji, w jakich te opowieści osadzono. Bo akurat dla mnie to ma głęboko subiektywny sens.:P
Aaale w sumie to ja nie o tym. Bo chciałam Ci za ten tekst podziękować za ten tekst. Osobiście jako jedna z osób otwartych jedynie na swoje pokolenie zawsze towarzyszy mi obawa, ze dane dzieło brzydko się zestarzało i nadaje się do czytania tylko z edukacyjnego obowiązku (czytanie klasyki fantasy przynajmniej w połowie przypadków boli). Szczerze mówiąc, aż tak zobowiązana do edukacji się nie czuję. Dlatego lubię, jak ludzie, których gustom ufam, polecają mi różne rzeczy. Szczerze mówiąc, Żwikiewicz wydaje mi się znacznie bardziej dla mnie, niż Żuławski. Trzeba przecież będzie od któregoś kiedyś zacząć (i gdybym nie była akurat w trakcie przezywania zawodu płodami mojego (czy może raczej już kolejnego? zależy, czy patrzeć od strony autora, czy „targetu”) pokolenia, to pewnie bym się wzięła przynajmniej za opowiadanie.
Ty nie jesteś targetem złośliwości w tym wpisie, ty nie jesteś środowisko tylko normalna czytelniczka 🙂
Polskie fantasy ma równie ciemne karty zapomnienia co science fiction.
Gdyby nie to, że pewien ktoś od przeszło dziesięciu lat, przepraszam dwudziestu, nie oddaje mi pewnej książki to napisałbym o tym. Niestety teraz „Gar’Ingawi, wyspa szczęśliwa” to biały kruk.
To jest skandal, jedna z najlepszych polskich powieści fantasy od prawie trzydziestu nie doczekała się wznowienia.
Patrz tutaj: http://www.encyklopediafantastyki.pl/index.php/Anna_Borkowska
Jako ciekawostkę mogę Ci powiedzieć, że ja poznałem „Władcę pierścieni” w tym samym czasie co opowiadania Żwikiewicza 🙂 Komplet udało mi się znaleźć w 1972 roku, pewnie się zdziwisz, ale wtedy nie kojarzyłem Tolkiena z fantasy 😀
Trochę jednak należę do tego środowiska, jakby nie patrzeć.
Zaciekawiłeś mnie Anną Borkowską. A czytałeś może tę jej powieść (no dobra, bardziej to nowelka jest albo długie opowiadanie, po objętości sadząc) z 2011, „Szantopierz i archanioł”? Bo to byłby chyba jeden z nielicznych (jedyny?) przykładów polskiego animal fantasy.
Nie, nie zdziwię się.:P Wiesz, moja przyjaciółka niedawno przygotowywała prelekcję na temat WP jako eposu rycerskiego , także ten.;)
Tak się składa, żem kilka lat temu osiadł w Bydgoszczy i ostatnio w lokalnej prasie trafiłem na newsa o „zapomnianym pisarzu SF”. Nie wnikam w koleje losu Żwikiewicza, ale zainteresowało mnie wówczas, co napisał, jak i dlaczego. Dziękuję za przybliżenie mi jego twórczości, chciałbym po nią sięgnąć.
Pingback: Maszyny, postludzie i Obcy Wiktora Żwikiewicza | Biblioteka Kruka Fantastyczna
Do podanych pisarzy (Żuławski, Lem, Żwikiewcz) proszę dopisać jeszcze jedno nazwisko: Zdzisław Domolewski.
Pingback: Maszyny, postludzie i Obcy Wiktora Żwikiewicza – Szkice Kruczym Piórem