Przejdź do treści

W samo serce ciemności

Bydgoszcz, 15 stycznia 2015

Krótkie spojrzenie w conradowskie serce ciemności

Lojalnie uprzedzam, ten wpis to Zło w czystej postaci, streszczenia, spoilery… Tylko, że inaczej nie mógłbym napisać o tym dziele Conrada. Poza tym, to ja bardzo przepraszam, nie czytaliście „Jądra ciemności”?!

Opowiadanie „Jądro ciemności” ma to szczęście, albo nieszczęście, że znane jest z wielu dzieł nim inspirowanych. Myślę przede wszystkim o filmach, takich jak „Czas Apokalipsy” Coppoli (Martin Sheen, Marlon Brando) czy „Jądro ciemności” Roega (Timothy Roth, John Malkovich). Ten drugi bliższy jest prozie Conrada. Odniesienia literackie są liczne, acz bardziej lub mniej zakamuflowane. Podam tylko jeden przykład, na pozór wcale nieoczywisty, Robert Silverberg „W dół do ziemi”.

W takim razie zadajmy pytanie, co inspirowało Josepha Conrada? Wyobraźnia, czy może jednak własne przeżycia? Wiedział co pisze?

Wiedział!

Teraz to co ważne. Trochę historii. W 1890 roku, mając już wtedy obywatelstwo brytyjskie, Conrad zatrudnia się w „Belgijskiej Spółce Akcyjnej do Handlu z Górnym Kongiem”, jako kapitan rzecznego parowca. Spełniał niezbędne warunki: miał stopień kapitana oraz biegle posługiwał się językiem francuskim. Jego przygody zasługują na osobne omówienie, ale najważniejsza jest wyprawa w górę rzeki Kongo parowcem „Król Belgów”. Ta wyprawa od Leopoldville do Stanleyville, które dzieliło blisko 1700 km rzeką, miała na celu przywiezienie jednego z tamtejszych dyrektorów, chorego na febrę Georgesa Kleina, który i tak zmarł w drodze powrotnej, na trzy dni przed powrotem do Leopoldville.

Znajome, prawda? Tak, Conrad wiedział co pisze, on tam był, on to przeżył!

Kiedy wyjeżdżał do pracy, nie wiedział, że płynie do piekła. Do piekła, które nazywało się Wolne Państwo Kongo. Ta nazwa to więcej niż kpina, bo ani to było państwo, ani wolne. Obrazowo mówiąc, to był prywatny folwark (olbrzymich rozmiarów) Leopolda II, króla Belgów. Prywatna własność… Weźcie mapę, spójrzcie na Afrykę, poszukajcie Demokratycznej Republiki Kongo, to ten obszar!
W „Jądrze ciemności” Conrad dał świadectwo temu co tam widział. Okrucieństwo, niewolnictwo, śmierć, wszystko pod szyldem legalnej działalności handlowej. Przecież oni tylko handlowali …głównie kością słoniową i kauczukiem.

Już po powrocie do kraju stał się Conrad jedną z głównych postaci kampanii przeciwko zbrodniom popełnianym w Kongu właśnie przez to, że tam był i przedstawił to w „Jądrze ciemności”. Ciekawe, wśród innych pisarzy tego ruchu był Mark Twain. Widać pływanie na rzecznych parowcach daje ludziom właściwe spojrzenie na rzeczywistość!

Zanim przejdę do kilku, już bardziej literackich refleksji o samym utworze Josepha Conrada, to wspomnę inną książkę i innego wspaniałego człowieka.

Krótko po swoim przybyciu do Afryki spotkał Conrad brytyjskiego dyplomatę Rogera Casementa. To ten Irlandczyk, jako pierwszy, pokazał światu moralną mizerię kolonializmu w takich miejscach jak Kongo i Brazylia. Cóż, jego losy zasługują na piękną, acz smutną opowieść. Bo czyż fakt, że człowiek nagrodzony szlachectwem za dawanie świadectwa prawdzie o losach ofiar kolonializmu, doczekał się pod koniec tragicznie zakończonego życia haniebnych pomówień ze strony brytyjskiego wywiadu, nie jest dość wrednym chichotem losu? Casament fałszywie oskarżony o zdradę stanu w swojej Ojczyźnie, Irlandii, skazany został na śmierć. Rola brytyjskiego wywiadu, dyskredytowanie go wśród jego obrońców doniesieniami o homoseksualizmie i rozpasaniu seksualnym, co wtedy było bardzo ciężkim oskarżeniem natury moralnej, jest przerażającym przykładem kolonializmu właśnie. Dopóki Casement pokazywał zbrodnie innych nacji był podziwiany i hołubiony, ale kiedy okazał się irlandzkim patriotą, kiedy zaczął walczyć z brytyjskim kolonializmem, cóż, wtedy należało go po prostu zniszczyć.

Wiem, łamię pewnie wszelkie możliwe zasady, ale we wpisie o jednym wspaniałym dziele literackim, a takim przecież jest „Jądro ciemności”, polecam inną książkę. Bo Casement doczekał się piewcy i to nie byle jakiego. To Mario Vargas Llosa, to jego powieść „Marzenie Celta”!

Wróćmy jednak do „Jądra ciemności”.

Cóż jest takiego, w tym opowiadaniu, że budzi takie emocje? Nie wiem, tego nie da się opisać, to trzeba przeżyć, czytając.
Conrad oddał w nim wiernie swoje przeżycia, dodając jednak fikcyjny wątek. Wątek Kurtza, samo serce ciemności, samo jej jądro. Tej ciemności, która towarzyszy nam od chwili przybycia na Czarny Ląd.

Czytałem „Jądro ciemności” nie po raz pierwszy. Nie wiem ile było tych odczytań, ale pierwszy raz spojrzałem na nie z innego punktu widzenia. Właściwie to dwóch, bo refleksje czysto instynktowne, typu „o skąd ja to znam, te emocje”, też się pojawiły. Najpierw pomówmy o nim jako świadectwie czasu, emocje, czy też skojarzenia, zostawiając na koniec.

Cóż może wyniknąć ze spotkania pięciu brytyjskich dżentelmenów, z których każdy ma dłuższy lub krótszy epizod w marynarce handlowej? Oczywiście opowieść… Szczególnie gdy jeden z nich jest zawołanym gawędziarzem. Tu wyjaśnijmy sobie jedno, czterech z nich jest bezimiennych, bo to dyrektor wielu towarzystw, prawnik, buchalter, no i sam narrator. Tylko jednego poznajemy z nazwiska, to Marlow. To jego wspomnienia tworzą opowieść, zarówno w „Jądrze ciemności”, jak i w pierwszym opowiadaniu zbioru, tytułowym, „Młodość”. To jemu oddaje głos narrator, to jego opowieść (napisana w pierwszej osobie) tworzy fabułę. Marlow opowiada nam historie i to nie byle jakie, bo przecież są one tożsame z przeżyciami samego Conrada. W „Młodości” opowiada o rejsie do Bangkoku, podczas którego doszło do zapłonu ładunku. Taki był właśnie jeden z pierwszych rejsów Conrada. Wygląda to tak, jakby Conrad słuchał samego siebie, gdzieś z boku …a my razem z nim.

W „Jądrze ciemności” dowiadujemy się, jak to Marlow zatrudnił się w pewnej belgijskiej spółce handlowej jako kapitan parowca rzecznego, pływającego po Kongo. Tak, tak, czytamy o pracy w marynarce handlowej. Nie romantyzm dalekich wypraw, podboje, przygody – praca. Tym większym zaskoczeniem dla czytelnika jest to, czego dowiaduje się przy okazji normalnych, czy aby na pewno normalnych?, zdarzeń spotykających pracującego Marlowa. Z jednej strony to opis stosunków służbowych właściwych dla przeciętnej spółki handlowej, bo obraz jaki się nam jawi, ta walka o stanowiska, zysk, premie, mógłby dotyczyć większości dzisiejszych korporacji. Z drugiej strony jawiący się przy okazji obraz krajowców umierających, tak po prostu, w lesie, z wyczerpania, czy krajowców powiązanych łańcuchami podczas pracy nie jest chyba niczym normalnym. No ale przecież oni też są pracownikami, tyle, że gorszej kategorii. Nie żeby ci lepsi pracownicy mieli dużo lepiej. Dyrektorem jest człowiek, którego główną zaletą jest to, że przeżył. Witajcie w Wolnym Państwie Kongo, czyli afrykańskiej odmianie piekła, jak najbardziej z tej ziemi.

Co jest ważne? To proste – towar, kość słoniowa, kauczuk.

Wiem, dziwnym może wydawać się to, że sprowadziłem to arcydzieło literatury do banału, do pracy  Tylko to nie jest banał. Tak, oni tam wszyscy pracowali. Cała reszta działa się mimochodem. Ważny był towar, zysk, bo z tego były pieniądze. Tam nie ma odkrywców, ci byli wcześniej. Rejs parowcem po rzece Kongo, to nie podróż w nieznane naznaczona nutą mistycznej wyprawy po wszelkie skarby Afryki, to najzwyklejsza operacja logistyczna, przewóz zaopatrzenia, pracowników, towarów…
Tylko w tle dociera do nas piękno otaczającej wszystko przyrody i okrucieństwo losów ludzi. Marlow z prominentnymi pracownikami spółki na pokładzie swojego parowca płynie także po to, by sprawdzić co się dzieje z najsprawniejszym handlowcem, Kurtzem. Los tego człowieka jest w zasadzie obojętny, ale niebagatelne ilości kości słoniowej zdobywane przez niego, już nie. Więc pytanie skąd je brał jest najważniejsze, ważniejsze od niego.

Nawet to co stanowi o sile tej opowieści, los Kurtza, który pod wpływem tego świata, tej rzeczywistości, może żądzy władzy, „bawi” się w boga dla krajowców potwierdza moją tezę. On nie tylko po to wyrywa dla siebie niewielki prywatny kawałek Afryki, swoje małe imperium, żeby być władcą. On w ten sposób ułatwia sobie przy okazji dostęp do większej ilości kości słoniowej, bo w głębi duszy pozostaje pracownikiem, który ma zdobywać więcej i więcej towaru…  Jednego tylko nie przewidział, że dopadną go choroba i zmęczenie władzą. Po równi śmiertelne! To jest moim zdaniem prawdziwa tragedia tego człowieka!

Teraz last but not least. Emocje, atmosfera…
Trochę wbrew temu co pisałem, to nie jest tak, że Conrad zafundował nam beznamiętny opis banalnych faktów. Jeżeli ktoś wyciągnął taki wniosek to jest w błędzie. Ta opowieść żyje, wciąga, nawet drobne fakty dostarczają nam niezwykłych wrażeń. Bo normalny, wydawałoby się, zaopatrzeniowy rejs jawi się nam jako epicka podróż w nieznane. Bo taki jest dla Marlowa. Tam wszystko jest nowe, a za każdym zakrętem rzeki czeka jakaś tajemnica. Z tajemnicą Kurtza na końcu.

Czytając, chłonąłem to całe zło i dobro jakie tam można znaleźć, podróżując do samego serca ciemności …i nagle zdałem sobie sprawę, że jako czytelnik fantastyki jestem wielkim dłużnikiem Conrada, podobnie jak wielu jej autorów. Przywołany już Robert Silverberg jest, bodaj czy nie najlepszym, tego przykładem.
Bo siłą tej prawdziwej, dobrej, czasami genialnej fantastyki jest to, że pojawia się tam ten conradowski nastrój podróży w nieznane, kiedy ledwie rozpoznajemy co jest dobrem, a co złem, a co jest na tyle obce, że trudno nam jednoznacznie to ocenić! Są takie utwory, ale nie miejsce i pora o nich mówić.

Ale obiecuję, mówić o nich będę, bo warto, tak jak warto przeczytać „Jądro ciemności”!

Andrzej „Kruk” Appelt

 

Joseph Conrad, Jądro ciemności, Wolne Lektury

 

 #Klasyka #Andrzej 

 

5 komentarzy do “W samo serce ciemności”

  1. Pingback: Tydzień blogowy #63 – Wielki Buk

  2. Adam Hochschild wspomina o Conradzie w „Duchu króla Leopolda”, które dobitnie ukazuje ogrom tego, co wtedy w Kongo się wyczyniało. Zresztą Belgowie odpowiadają też w pewnej mierze za brutalizację podziałów między Hutu a Tutsi.

    A „W dół do ziemi” czytałem dawno, dawno – było na tatowej półce – gdy „Jądra ciemności” jeszcze nie znałem i szans na wyłapanie paralel nie miałem.

    1. Cała sprawa ma zresztą drugie dno, a może i kilka innych.
      Conrad piętnował belgijski kolonializm, a jego postawa w sprawie Casementa pokazuje, że brytyjski jakoś mu nie do końca przeszkadzał, ba przywiązanie do Korony było nadrzędne. Co w niczym nie umniejsza jego zasług w sprawie Konga!
      Druga sprawa, to taki drobny fakt, co pokazuje „Duch króla Leopolda”, że kolonializm niektórych nacji jakoś nie przebił się do świadomości w dostatecznym stopniu. Ba, niektóre kraje mało kto podejrzewałby o takie postępowanie. Wiem, wielu Belgów powiedziałoby, to nie my to Leopold, ale czy aby na pewno?
      Zresztą sprawa jest ciekawa z psychologicznego puntu widzenia. Kiedyś, tytułem eksperymentu, rzuciłem w rozmowie na podobne tematy dwie pary krajów. Najpierw Wielka Brytania vs Francja, potem Hiszpania vs Portugalia. Oczywiście większość podała pierwsze kraje w parach jako „te gorsze”. Doprawdy?
      Kolonie francuskie w Afryce zajmowały większą powierzchnię niż brytyjskie. Indochiny to następna ciekawostka. Oczywiście większość osób na słowa „wojna w Wietnamie” rzuci USA, tyle tylko, że Francuzi byli tam pierwsi, walki trwały dłużej a rezultat był identyczny 🙂 No i oczywiście w Brazylii mówi się przecież po hiszpańsku, co mówisz, po portugalsku? Ciekawe, ach tak, przecież ci piłkarze faktycznie mają takie dziwnie brzmiące nazwiska…

  3. „Widać pływanie na rzecznych parowcach daje ludziom właściwe spojrzenie na rzeczywistość!”

    Nie mam w okolicy rzecznych parowców (choć mam największy w Polsce port śródlądowy). A kilka lat dojazdów koleją i autobusami będzie się liczyć…?
    😉

    Super, że piszesz o Conradzie. Choć przedmiotowe opko jest jednym z moich mniej lubianych. Doceniam potęgę jego oddziaływania na literaturę i kulturę Zachodu, ale nie mogę go spokojnie czytać. Męczę się. Choć lektura innych utworów Conrada sprawi mi prawdziwą frajdę.

    Nieco na, nomen-omen, marginesie wtrynię jeszcze swoje trzy grosze i zareklamuję mój tekst przed paru lat:
    http://marginopis.blogspot.com/2013/10/petla-czasu-apokalipsy.html

    1. „Nie mam w okolicy rzecznych parowców (choć mam największy w Polsce port śródlądowy).”
      Czyli, w pewnym sensie mieszkasz w/na polskim „czarnym lądzie”?

      Myślę, że „Jądro ciemności” jest już poza bezpośrednim czytaniem… To znaczy, że żyje własnym życiem w wielu różnych „artystycznych miejscach”, gubiąc przy okazji swój pierwotny przekaz. Ale to świadczy o jego wielkim uniwersalizmie. Dlatego chciałem wrócić do korzeni i przypomnieć je „w stanie czystym.” 🙂

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: