Jeff VanderMeer – Miasto szaleńców i świętych
Solaris, Rubieże
Była to książka in octavo. [Jeff] zostawił ją w barze, gdzie ją — po miesiącach — odnalazłem. Zacząłem ją kartkować i poczułem dziwny zawrót głowy, którego nie opiszę, bo nie jest to historia moich wzruszeń, lecz historia Uqbaru, Tlönu i Orbis Tertius.
Książka napisana była po angielsku i miała 1001 stron. Na jej żółtym skórzanym grzbiecie przeczytałem te dziwne słowa, które powtarzała karta tytułowa: A First Encyclopaedia of Tlön. Vol. XI. Hlaer to Jangr. Nie było daty ani miejsca wydania.
Jorge Luis Borges „Tlön, Uqbar, Orbis Tertius”
Istnieją Miasta. Takie Miasta, które definiują swoich mieszkańców i takie Miasta, które są definiowane poprzez swoich mieszkańców. Jest Ambergris, które spełnia obydwa te warunki. Miasto, które jest w książkach, Miasto, w którym są książki.
Miasto, które jest…
Jakakolwiek próba zdefiniowania „Miasta szaleńców i świętych” mija się z celem. Bo to ani powieść jest, ani zbiór krótszych form. To, że niektóre (zamknięte?) fragmenty książki ukazywały się wcześniej, ba były wyróżniane, nie znaczy nic. Jak widać słowa opowiadania, nowele nie chcą się pojawić. Słusznie. Bo ta książka to poskładane, na pozór bezładnie, opowieści o ludziach, przewodniki, choćby z nazwy, po Mieście i jego atrakcjach, dzieła literackie. Połączone wspólnym motywem. Ten motyw to Miasto, to Ambergris.
Czy złożone razem tworzą całość? Tak! Myślę nawet, że tworzą więcej, tworzą opowieść, która tworzy Miasto. Tu drobna uwaga. Tak naprawdę, jest to wartość dodana, to czytający za każdym razem tworzy z tych części całość. I to od czytającego zależy co na końcu znajdzie. Może niechęć, niesmak, niezrozumienie, a może Opowieść o Mieście. Bo „Miasto szaleńców i świętych” Jeffa VanderMeera to ledwie przewodnik po Ambergris, które trzeba zwiedzić samodzielnie, składając je krok po kroku ze znalezionych w książce fragmentów.
Zaczynając od mieszczącej się się przy bulwarze Albumuth Księgarni Borges.
Cóż tedy można powiedzieć o Ambergris? Miasto założyli Aańczycy. Dokładniej to założyli je marynarze floty statków wielorybniczych z przeznaczenia, a tak naprawdę pirackich. Bo wielorybnictwo bywa ryzykownie niedochodowe, a piractwo jest może ryzykowne, ale za to dochodowe. Dowodził nimi kappan (taki tytuł) John Manzikert, nazwany potem Manzikertem I. Miasto powstało trochę przypadkowo. Powstało na gruzach innego miasta Cinsorium. Cinsorium zamieszkiwali członkowie dziwnej nieludzkiej rasy. Przyjęto nazywać ich Szarymi Kapeluszami, choć współcześnie funkcjonuje też nazwa grzybianie. Cóż dwa grzyby… dwie rasy w jednym mieście? Zapowiedź tragedii w iście epickim stylu? Niech to wystarczy za przedsmak czekających Was atrakcji. Bo nic nie jest takie proste, nic w tej książce nie dzieje się po prostu, a na dobrą sprawę jeśli się coś dzieje, to dowiadujemy się o tym z drugiej ręki. Zdawać się może, że podałem Wam na tacy czyn założycielski Ambergris? Nie wiem, jest jeszcze sprawa dziwnego zdarzenia, zwanego Ciszą. Może to był właściwy czyn założycielski, a jeżeli tak, to czyj?
Zdradziłem tyle z treści książki, ile mogłem. Wcale nie dlatego, że powodowała mną obawa przed spoilerem, ale dlatego, że tego wszystkiego nie da się nawet streścić. Nie ma możliwości streszczenia niejednorodnej narracji. Nad obecnością fabuły to trzeba by się mocno zastanowić. Bo fabuła, jeśli jest, to powstaje w głowie czytającego! Myślicie, że podałem w skrótowej formie jakiś początek, jakiś wstęp, jakieś wprowadzenie? Ależ skąd. Podałem skrót, wzięty z przewodnika po Ambergris. Przewodnika napisanego przez pewnego historyka, niejakiego Duncana Shrieka. Fakty z historii, co do których można być w miarę pewnym. W miarę. Bo interpretacji tego wszystkiego jest wiele, a historycy, jak to zwykle bywa, wcale nie są zgodni.
Książka zaczyna się zupełnie inaczej. Dziwną przygodą miłości pewnego (byłego?) misjonarza. Dziejącą się w Ambergris. Kiedy? Nie zadawajcie mi trudnych pytań. To co tworzy tę książkę? Wiele różnych rzeczy. Cóż tylko można sobie wymarzyć. Historia miłosna, przewodnik po wczesnej historii miasta, historia nagłego rozkwitu geniuszu znanego malarza, opowiadania tamtejszych pisarzy, i wiele innych… To z takich fragmentów składamy sobie Miasto, składamy Ambergris. Wszystko to przyprawione nastrojem niezwykłej grozy, czegoś czającego się obok, czy też pod nami. Nie zdradziłem Wam wszystkiego. Tajemnica jest niezbywalną częścią tej lektury.
Jeżeli dochodzicie do wniosku, że książka jest dziwna, to powiem tak – jest pięknie dziwna, i dziwnie piękna. Nie na co dzień spotyka się w beletrystyce przypisy prawda? Otóż są one immanentną częścią wspomnianego przewodnika. Równie ważną co sama jego treść. Gdzieś tam pojawia się bibliografia, którą przeczytać trzeba koniecznie. Jest Glosariusz. Są wreszcie przypisy dotyczące użytych do złożenia książki czcionek(?).
Uprzedzam „Miasta szaleńców i świętych” to wymagająca lektura. Należy ją czytać ze skupieniem i uwagą. Po to by złożyć ją w całość. Bo w miarę czytania poznajemy wiele, pozornie nieistotnych, szczegółów, które wyskakują nagle z pamięci podczas dalszego czytania. Bo myślimy potem „to o to chodziło”.
Miałem podczas lektury takie momenty, że podejrzewałem samego siebie o szaleństwo, bądź może bardziej podejrzewałem o to samego Autora. Jakby ktoś poskładał na zasadzie przypadku pisane nie po kolei teksty i zaniósł je do zredagowania (te uwagi o użytych czcionkach). Otóż nie, tam jest wszystko na swoim miejscu, trzeba tylko chcieć to odkryć. Złożenie treści książki w całość, samodzielne złożenie to wspaniały prezent jaki dał nam Jeff VanderMeer!
Jeżeli lubisz dziwne historie, jeżeli lubisz Miasta, jeżeli lubisz książki wymagające samodzielnego myślenia przy czytaniu – to „Miasta szaleńców i świętych” Jeffa VanderMeera jest dla Ciebie.
Można mieć różne, bardzo skrajnie różne, zdania o tej książce, dla mnie to jedno z arcydzieł New Weird!
Czy mogłem napisać powyższy tekst inaczej? Mogłem! Ale uwierzcie mi, jakikolwiek inny tekst, poparty analizą moich przemyśleń i tak nie oddałby czy to złożoności, czy to prostoty tej książki. Ona ma tyle odczytań ilu ma czytelników. Ne zdziwię się, jeżeli ktoś powie, że moja zachęta była daremna, że stracił czas… Nie, nie można stracić czasu na czytaniu „Miasta szaleńców i świętych”. Można mieć inne zdanie niż ja, na tym polega urok czytania książek, prawda?
Na koniec może zainteresuje Was, gdzie zdobyłem „Miasto szaleńców i świętych”? To dziwna historia…
Czytałem kolejny raz „Tlön, Uqbar, Orbis Tertius” Borgesa, gdy nagle przypomniało mi się, że bardzo sympatyczna pani, prowadząca małą księgarenkę na Starym Mieście (nie ma już takich, niestety), wspominała o pewne książce, która na swój sposób wyjaśnia ten fenomen. Pod wpływem impulsu ubrałem się i poszedłem do Księgarni. Jakoś nie mogłem sobie przypomnieć jej nazwy. Pani uśmiechnęła się na mój widok.
– Pamiętałam o panu – powiedziała wręczając mi książkę w ciemnej okładce.
Na okładce widniało nazwisko, nieznanego mi autora Jeff VanderMeer i tytuł „Miasto szaleńców i świętych”.
– Powinien być pan zadowolony… -zaczęła mówić, kiedy ja odwróciłem się do szyby, aby przeczytać nazwę księgarni.
”segroB„…zaprzyjaźniony księgarz pokazując na trzymany w rękach tom dodał,
– Autor jest chyba cudzoziemcem ale „Miasto szaleńców i świętych” jest niezwykle cennym spojrzeniem na Ambergris z zewnątrz. Proszę przyjść w przyszłym tygodniu, będę miał dla pana nowe wydanie „Posłowia”, które Janice Shriek napisała do książek swojego brata.
Podziękowałem. Wyszedłem z Księgarni Borges na rozgrzany popołudniowym słońcem Bulwar Albumuth ciesząc się czekającą mnie lekturą. Muszę tylko jeszcze wejść do tego miłego sklepiku w pobliżu Dzielnicy Religijnej. Nabrałem ochoty na kolację z kałamarnicą, a ich towar jest zawsze świeży i smaczny…
O!… Tę książkę wypatrzyłam sobie, zachwyciwszy się opiniami czytelników (nielicznych co prawda, ale takich, o których śmiało mogę powiedzieć, że są odważnymi koneserami), upolowałam i… czekam. Na ten właściwy moment, by móc poświęcić jej należytą uwagę, by zdołać wydobyć z niej to, o czym pisali inni – i teraz Ty. No. Chyba pora.
Pora, pora 🙂 Myślę, że Ci podejdzie. To jest tak naprawdę niezła zabawa, wymagająca, ale opłaca się 😀
O matko. Kolorowy zawrót głowy odczułam czytając powyższe, a co dopiero by było, gdybym przeczytała przedmiotową książkę? Odleciałabym 😉
Ale autora już znam i wiem, czego się po nim spodziewać.
No, ale ten jego ostatni cykl Unicestwienie, Ujarzmienie, Ukojenie to taka spokojna, porządna science fiction 😉 W Ambergris i Veniss faktycznie trochę namieszał 🙂
Czyli chcesz powiedzieć, że tak naprawdę autora wcale nie znam? 🙂
Myślisz o tym nowym cyklu? Podobno dobry, tak słyszałem 😉 Polecali ludzie, którym wierzę 🙂
Kupiłem niedawno tę książkę, chociaż z pewnymi oporami (średnio podoba mi się wydanie). Pobieżny przegląd zawartości przekonał mnie, że wybór był jak najbardziej słuszny, bowiem bardzo lubię słowne twory kojarzące się z nieszczęsną wierzą Babel 🙂
Książka jest pozytywnie zakręcona 🙂 Co ciekawe jest w niej wiele nowego podejścia, ale równie wiele szacunku dla klasyki.