wtorek, 15 października 2013
Postanowiłem, że zajmę się dzisiaj książką (właściwie książkami, bo są dwie części) przygodową. Cóż i takie zdarzało się mi w życiu czytać. I to z przyjemnością.
Na pozór książka wydaje się banalna. Bo rzecz dzieje się w Lesie. Ponoć dosyć dużym (wielomilowym?). Postaci są archetypiczne. O przywódcy bandy wiadomo niewiele, poza imieniem. Do tego sympatyczny i gapiowaty żarłok, jego introwertyczny i tchórzliwy (złudzenie) przyjaciel. Rozbrykany rozrabiaka o złotym sercu. Samotna matka wychowująca bezstresowo swojego rozpaskudzonego bachora ukochanego synka. No i grupa uczonych wielce intelektualistów. Co jest dosyć nietypowe jak na powieść przygodową. Jeden erudyta, jak to erudyta raczej marudny i mało użyteczny. Drugi, moja ulubiona postać, to zapoznany filozof skłaniający się ku egzystencjalizmowi z wyraźną nutą nihilizmu, chociaż czasami podejrzewam Go o solipsyzm… Jest jeszcze pewien lokalny przywódca partyjny, no cóż jeśli ktoś jest otoczony przez Krewnych-i-Znajomych to musi być szefem partii, czyż nie?
Nie zdradzając treści powiem tylko o dwóch epizodach. Odkrycie zoologiczne – jednemu z bohaterów udało się niespodziewanie odkryć nowy, podobny do słonia gatunek ssaka. To na plus. Na minus to, że odkrycie geograficzne było banalne. Biegun Północny? Dlaczego nie Wschodni(1)?
To już prawie wszystko, co mam do powiedzenia o tych książkach. Prawie…
Pamiętam jak znalazłem tę książkę przy łóżku, pewnego listopadowego poranka 1962 roku, w dniu moich imienin.
Pamiętam jak uczyłem się z (na) niej naprawdę czytać. Byłem wtedy w drugiej klasie podstawówki.
Pamiętam jak sięgałem do niej w szkole średniej i na studiach.
Pamiętam jak czytałem ją na głosy mojej córce. No bo co miałem zrobić po uwadze:
– Tatusiu, ale przecież małe misie i prosiaczki nie mogą mówić tak samo!
Jakie szczęście, że Krewni-i-Znajomi-Królika nic nie mówią!
Kto mówił moim prawdziwym głosem? To oczywiste, że Kapuhy!
I to jest książka nad książkami!
I przepowiada zimę:
Im bardziej pada śnieg,
Bim – bom
Im bardziej prószy śnieg,
Bim – bom
Tym bardziej sypie śnieg
Bim – bom
Jak biały puch z poduszki.I nie wie zwierz ni człek,
Bim – bom
Choć żyłby cały wiek,
Bim – bom
kiedy tak pada śnieg,
Bim – bom
Jak marzną mi paluszki.
I pan A. A. Milne ją wspaniale napisał.
I pani Irena Tuwim ją genialnie przetłumaczyła.
I jeżeli ktoś nie czytał Kubusia Puchatka i Chatki Puchatka to nie powinien się pokazywać w dobrym towarzystwie(2).
…a teraz WY SZEDŁEMK ZA JENTYK, czyli idę czytać raz jeszcze.
#KlasykaUwaga 1. Może dlatego, że wyprawa na Biegun Wschodni odbędzie się dużo później.
Harlan Ellison – Z Virgilem Oddumem na Biegunie Wschodnim (Don Wollheim proponuje 1986)Uwaga 2. Nie, oglądanie filmu się w ogóle nie liczy. Trzeba przeczytać!
Myślałam, że się pomyliłam czytając zajawkę. To książki mojego dzieciństwa bim bom: https://www.youtube.com/watch?v=pfOWLfD02pg
Z czystej ciekawości. Myślałaś, że o której książce jest ten wpis?
Uwielbiam Kubusia i postaram się, by mój synek poznał go jak najszybciej.
Nie wyobrażam sobie, żeby miłośnik fantastyki nie czytał Kubusia… 😀
Ja z kolei, czytając „Kubusia” mojej Uli, słyszę w głowie głos mojej babci sprzed ca 35 lat. Przedziwne, wzruszające uczucie. A książka? Najważniejsza z mojego dzieciństwa obok „Pirata Rabarbara” i „W Dolinie Muminków”.
„Muminki” też będą. Przeniosę wpis w podobnym stylu 😉 Bez „Kubusia” i „Muminków” świat byłby pusty, prawda? 🙂
O książkach: dwóch o Puchatku, o Tolkienie, którego nie lubię. Pozdrawiam,
A ja zasieję nieco fermentu. Czytam sobie właśnie książkowy zbiór wywiadów z tłumaczami i w jednej z rozmów zeszło na „Kubusia” właśnie. I o ile ta nowa wersja tłumaczenia nie została zbyt ciepło potraktowana, to tłumaczenie Ireny Tuwim ponoć zdecydowanie za daleko odchodzi od autorskich intencji. Ocenia to osoba znająca język źródłowy. Nikt urody tłumaczenia tego tam nie kwestionuje, ale rodzi się pytanie o rolę tłumacza i tłumaczenia. Jak daleko można/należy się posunąć? Dodam tylko, że rozmówcom nie chodzi o wierność w prostackim rozumieniu słowa i struktury, a pewnych kluczowych elementów.
A może jest jakieś krytyczne opracowanie tego tłumaczenia?
Nie trafiłem na takie opracowanie.
Ale wiesz jak to jest, tłumaczenie Ireny Tuwim to jest „Kubuś” i zdaje się, że nikt tego nie zmieni?
Tak przy okazji, to czekam na cyrk pod tytułem „mamy cztery tłumaczenia Mistrza i Małgorzaty i co teraz?” 😉
Ach, a ja dostałam „Chatkę Puchatka” na urodziny (lub z innej okazji) i długo, DŁUGO nie byłam świadoma, że istnieje „Kubuś Puchatek”! Szok, nie? 😉
Trochę dziwne, faktycznie 😀