Przejdź do treści

Uchylony melonik, gustowny skafander…

Jak napisał jeden z moich ulubionych poetów „Oto i lato pora gwałtowna nastała i…” …i nadszedł czas na premierę drugiej już odsłony antologii „Ścieżki wyobraźni” przygotowywanej dorocznie przez Śląski Klub Fantastyki. Dokładniej mówiąc przez jego sekcję literacką, o podejrzanie chaotycznie brzmiącej nazwie „Logrus”. Dodajmy do tego, jakże ekscytująco egzotyczny jej tytuł, czyli „Skafander i melonik”. Jeśli wiemy jeszcze, że jest to antologia tematyczna (patrz tytuł), to zaczynamy odnosić przedziwne wrażenie, że ktoś tu stąpa po kruchym lodzie i aż się prosi o ingerencję co bardziej złośliwych Bogów Chaosu. O dziwo nic takiego nie nastąpiło, zaczynam więc podejrzewać, że członkowie „Logrusa” mają wysoko, nie, chyba raczej głęboko (czyżby mój sąsiad z R’lyeh?), postawionych przyjaciół.
Zapraszam więc wszystkich do czytania subtelnie chaotycznej antologii „Skafander i melonik”, być może to najlepsze co może nam się trafić w polskiej fantastyce tego lata!

Nie mam nic przeciwko antologiom tematycznym, nawet takim, które mają tak karkołomne zestawienie tematów jak melonik i skafander [∴∴]. Pod jednym warunkiem, który świetnie zrealizowały autorki i autor,  jeden autor [], utworów tej antologii.  Do tematyki należy podejść kreatywnie, z polotem i łamać na ile się da zasady. Parafrazując, trzymać się ducha, a nie litery tematu.

Czytając „Skafander i melonik” nie szukałem w poszczególnych opowiadaniach ani skafandrów, ani meloników. Oczywiście, że one tam występują, ale sprawdzanie czy utwór literacki spełnia tak sformułowane warunki, moim zdaniem, trywializuje odczytanie. Te skafandry i meloniki pojawiały się podczas czytania same i pozostało mi tylko podziwiać inwencję autorek i autora. To pierwsza pochwała dla piszących. Antologia, przy zachowaniu podstawowego założenia, jest bardzo różnorodna tematycznie. Pięknie różnorodna. Ale to nie jedyna różnorodność. Pojawiają się w niej wszystkie znane odmiany gatunkowe (genres) spotykane w literaturze fantastycznej. To jest ewenement, bo ostatnio na przykład fantastyka naukowa jest słabo reprezentowana. Czyżby nadchodził renesans tej odmiany? Patrząc dalej, z różnych perspektyw, na ten zbiór odkryłem jeszcze kilka ciekawych rzeczy.
Po pierwsze poziom literacki. Nie to, że nie ma w nim grafomanii, bardzo zdziwiłbym się gdybym coś takiego znalazł. Utwory są dopracowane, widać pracę redakcyjną, to cenne. Mało tego, każdy czytający, więc i autor tych słów, ma swoje preferencje literackie, są w fantastyce utwory bardziej i mniej „moje”. W tej antologii nawet te mniej „moje” opowiadania zaciekawiły mnie. To rzadkość ostatnimi czasy.
Druga ważna dla mnie sprawa. Antologia nie jest nowoczesna na siłę, nie widać wpływu modnej ostatnio ideologii (bo jak nazwać tę postawę?) deprecjonowania poprzedników pod hasłem „dzisiaj się tak nie pisze”. Wręcz przeciwnie, znalazłem kilka subtelnych ukłonów w stronę klasyki.
Zadziwiające jest także to, że mógłbym spokojnie przeczytać tę antologię nawet dwadzieścia kilka lat temu, uznając oczywiście część utworów za progresywne jak na tamte czasy, i czytam ją teraz nie znajdując cienia archaizmu. Utwory są takie jakie powinny być tu i teraz. Doprawdy nie wiem jak udało się to osiągnąć Autorkom i Autorowi, może po prostu dobrze piszą fantastykę!

Szukacie łyżki dziegciu? Proszę bardzo. Na Polconie w Toruniu, w sobotę, czternastego lipca, o godzinie trzynastej nastąpi oficjalna premiera  antologii „Skafander i melonik”. Będziecie potemy mogli przeczytać ją i poszukać sobie sami. Z jednym wyjątkiem, o którym napiszę na końcu.

Oddając sprawiedliwość autorkom i autorowi krótko, ale nie za krótko, o samych utworach.

„Detektyw Fiks i sprawa mechanicznego skafandra” Anny Hrycyszyn to, jak sam tytuł sugeruje, opowieść detektywistyczna. Na oko steampunkowa. Autorka ma zadziwiający talent do zaskakiwania mnie w swoich opowiadaniach. W tym też, ale o tym później. Anna Hrycyszyn stworzyła niezwykły duet. Detektyw Anton Fiks (no nie jest to monotematyczny osioł na wzór pewnego detektywa Fixa z pewnej klasycznej powieści) ma jako pomocnika pannę Jaśminę Gorol. Bystra panna Mina obeznana jest na przykład ze światłografią, do tego jest bardzo inteligentna i dobrze wychowana. Chociaż, ja nie wiem co jej matula powiedziałyby na pewne, wyjątkowo nieprzyzwoite zachowanie. Otóż Jaśmina, zmuszona koniecznością przeciśnięcia się przez wąskie okienko, zdjęła gorset… Prawda, że nieprzyzwoite?
Tu ciekawa sprawa, nasza bohaterka dzieli z autorką pewną wielką miłość – do mechanizmów, kół zębatych, przekładni i czego tam jeszcze. Mostów zwodzonych na przykład, no ale mosty zwodzone lubią wszyscy.
Czym mnie tym razem Anna Hrycyszyn zaskoczyła? Kilkoma zwrotami akcji, ale tak najbardziej to tym jak Anton skomentował sprawę planowanego zakupu butów przez Jaśminę. Wiem, jestem inny.
Jeszcze jedno, mam, i pewnie nie tylko ja, nadzieję, że to mocny debiut Antona i Jaśminy? Będą następne przygody, prawda droga Autorko? W końcu ktoś musi zająć się przestępczością niepospolitą w obu Dołkach?

„La Estrella” Aleksandry Sokólskiej to z kolei opowieść o wrestlingu. W wydaniu science fiction. Nie dajcie się zwieść pozorom. Wielowymiarowość tego opowiadania odkrywamy stopniowo. Kosmos, kolonie, pragnienie powrotu na Ziemię,  a nawet same, niełatwe przecież, walki to drobiazgi, stanowiące tło dla prawdziwych problemów Samanthy Barnes.
Co ciekawe, Samantha walczy w stroju boliwijskich cholitas, wielowarstwowa spódnica, chusta i oczywiście melonik. Myślę, że wybór tego stroju przez autorkę ma znaczenie, to „być jak cholitas”, wbrew pozorom, występuje jeszcze dość powszechnie.

„Zwierciadło w dziurce od klucza” Marty Magdaleny Lasik to science fiction. Znakomite opowiadanie! Mówię to z całą odpowiedzialnością za słowa. Najlepsze  opowiadanie tej odmiany jakie zdarzyło mi się czytać w ciągu ostatnich kilku lat.
Wyjaśnienie katastrofy tunguskiej, Wieloświat, Obcy i co tam jeszcze można sobie wymarzyć w science fiction.
…i to miłe uczucie delikatnej sugestii mojego daimoniona, że może to prawda? Wynika to z faktu, że rzecz dzieje się współcześnie, w Polsce, oczywiście z konieczną dla zrozumienia opowiadania retrospektywą.
Istnieje co prawda sposób na sprawdzenie mojej hipotezy, ale dość trudny. Trzeba by dokładnie przyjrzeć się autorce. Co prawda jeżeli Marta Magdalena Lasik ma ejseje, to i tak ich nie widać, ale gdyby miała w domu melonik, a już szczególnie zakładałaby go czasami, to byłoby to bardzo, ale to bardzo podejrzane.
Krótka prośba do autorki, gdyby istniała możliwość kontynuacji, albo rozszerzenia tego opowiadania to ja poproszę o jakiś nie za krótki esej o gramatyce, wiadomo jakiej.

„Ślady w popiele” Karoliny Fedyk, to niejednoznaczny i dający się odczytywać na wiele sposobów utwór. Tu każdy będzie miał prawo do swojego odczytania i żadne nie będzie banalne. Nie podzielę się moim, bo sam nie jestem go jeszcze pewien. Jedno jest pewne – Karolina Fedyk to mistrzyni światotwórstwa, i jeśli można użyć tego określenia, bardzo mocno spoetyzowanego! Tam gdzie u innych moich ukochanych światotwórców jest mit, u niej dominuje poezja.

Anna Łagan „Ekonomia to dolina niesamowitości”… To opowiadanie to dolina niesamowitości. Mechaczłowiek Manu zajmuje się stadem lam. Tak dobrze widzicie, stadem lam. W celach jak najbardziej komercyjnych. Poza tym Manu (tak naprawdę to przeprogramowana niania) to przy bardzo sympatyczna SI. Manu chciałoby, żeby wszystkim żyło się lepiej. W końcu z pomocą innych SI dopina swego, ale… Wybaczcie brzmi okrutnie banalnie. Ale nie da się powiedzieć zbyt wiele o tym świetnym opowiadaniu nie zdradzając puenty. W każdym razie rozwój osobowości i samoświadomości tego anarchizującego lewicowca, czy też lewicującego anarchisty jakim staje się Manu, odniesienia do naszej globalnej rzeczywistości, także sieciowej (w sensie Internetu), pytania o stosunek człowiek – maszyna, podlane ekonomicznym sosem (trochę na wesoło), to wszystko dla czego warto przeczytać „Ekonomię…”. Lamy i tak wychodzą na tym wszystkim najlepiej.

„Jeden spalony rzut” Krystyny Chodorowskiej to bardzo okrutne opowiadanie. Jedyne, o którym nie potrafię nic opowiedzieć, bo tego nie da się opowiedzieć! Czy widzimy wszystko co jest wokół nas? Czy widzimy wszystkich? Na pewno? Czy umiemy patrzeć? Czy widzimy to, czego nie nauczono nas widzieć? Czy obyczaj lub przesądy nie zakłócają naszego widzenia? Co może się stać, jeżeli nie zauważamy kogoś kto nie mieści się w naszym obłudnym mentalnym spojrzeniu na rzeczywistość?

Alicja Tempłowicz i jej „Matki płaczą solą” to mocna rzecz. Akcja dzieje się w Boliwii i znowu pojawiają się cholitas, a właściwie jedna cholita. Świat pełen magii, tej właściwej dla lokalnych wierzeń.
Ważny profesor zajmujący się zawodowo duchami i innymi przejawami magii przodków, do tego niezły praktyk, musi istnieć ktoś kto potrafi interweniować, kiedy manifestacje magii zagrażają żyjącym, ma zadanie do wykonania w Boliwii. Dla niego w pewnym sensie to banalne zlecenie, nie takie rzeczy załatwiał. Nic bardziej mylnego, manifestacje bogów plemion Ajmarów i Keczua to nie przelewki… Sprawę rozwiązuje nasza cholita, ale na swój, oparty na wierze sposób, składając ofiarę, ale to przeczytajcie już sami.
Cała siła tego utworu leży w zderzeniu dwóch postaw, dwóch  mentalności. Postawy naukowej (subnaukowej), czyli wiedzy o istnieniu fenomenów magicznych, a postawą wiary w te fenomeny. Wbrew pozorom to nie to samo.
Opowiadanie Alicji Tempłowicz doskonale wpasowało się w pewien typ opowiadań fantastycznych „udających” realizm magiczny. Udających, bo świat przedstawiony, w którym magia działa, to nie świat realizmu magicznego, tylko fantasy. W realizmie  magicznym mamy to czynienia w najlepszym przypadku z przeczuciem magii, z wiarą w magię, z postępowaniem jakby magia istniała, chociaż wcale tak nie jest. Magia jest bardziej w nas czytających. Tak działał na przykład w swoich opowiadaniach Lucius Shepard.
Przy okazji gratulacje dla Autorki za świetne ilustracje!

„Flaun” Marty Potockiej to klasycznie piękna fantastyka naukowa w wydaniu eksploracyjnym. Wydawać by się mogło, że to pododmiana wyeksploatowana do cna, a tu taki rodzynek się mi trafił. Na nowo odkryty motyw kontaktu z obcym życiem i stojących za tym zagrożeń. Czytając wręcz czuje się sympatię jaką autorka żywi do klasyki. W reminiscencjach pojawiła mi się połowa opowiadań Złotego Wieku, a przede wszystkim wczesne utwory braci Strugackich i cykl Kira Bułyczowa ze Sławą Pawłyszem w roli głównej.
Dwie uwagi na marginesie. To we wczesnej fazie swojego pisarstwa Strugaccy napisali jedno z najlepszych i najpiękniejszych swoich opowiadań „O węðrowcach i podróżnikach”. Bohaterowie Marty Potockiej okazali się amatorami, Sława Pawłysz dałby sobie radę z rozwiązaniem tej sytuacji.

Jakkolwiek patetycznie to zabrzmi, to Marta Potocka jest już drugą, obok Marty Magdaleny Lasik,  autorką tej antologii, z którą wiążę nadzieję na reaktywację polskiej mainstreamowej science fiction. Początek jest niezły!

No i last but not least, czyli Michał Cholewa  w steampunkowo-pirackim wydaniu. To kolejny raz, po znakomitym zeszłorocznym „Dziedzictwie Covenów”, kiedy autor sięgnął do światów steampunkowej proweniencji. Dzieje się i to jak, walki, jak to w pirackich opowieściach, na artylerię i pałasze. Wątki (neo)kolonialne, stosunek metropolii do kolonii, nieodłączna korporacja (trochę jako ten zły). Znakomite tempo, ciekawe ujęcie, patrzymy na świat nie od strony piratów, tylko tych teoretycznie (praktycznie niekoniecznie) dobrych, czyli marynarzy królewskich. Zapytacie gdzie tu jest fantastyka? Czy statki i okręty latają? Owszem, u Michała Cholewy latają. Tu nasunęła mi się taka refleksja. Czy podobne opowiadanie mogłoby powstać zanim wynaleziono steampunk? Mogłoby i pewnie klasyfikowano by je jako science fiction ze światem alternatywnym w tle.
W zawiązku z tym mam takie pytanie. Czy autor zamiast jakiejś militarySF, czy innej space opery, nie napisał by na przykład coś  military-steampunkowo-pirackiego? Widzę w tym wielki potencjał. Nie mówiąc już o tym, że talent pisarski w tym kierunku jest ewidentnie u autora widoczny.

 

Na koniec zapowiadana łyżka dziegciu. Patrzę na zeszłoroczne publikacje autorek i autorów Logrusa, a myślę tu o pierwszej antologii serii Ścieżki Wyobraźni „Zabawa w Boga”, czy wspomnianego już „Dziedzictwa Covenów” Michała Cholewy w „Ostatni dzień pary 2” i ogarnia mnie zdumienie połączone z przerażeniem. Żadne, powtarzam żadne, z tych opowiadań nie trafiło do gustu czytelnikom. Przynajmniej tak wynika z nominacji do „Nagrody imienia Janusza Zajdla” za rok zeszły. Jest to o tyle dziwne, że sam byłbym w stanie skompletować ze dwa różne zestawy z tych opowiadań i każdy z nich, bądźmy szczerzy, byłby bardziej sensowny od oficjalnych nominacji. Nie trzeba być wielkim profetą, żeby domniemywać powtórkę tej sytuacji za rok. Wiecie co by to było? Wielka strata dla polskiej fantastyki. Komplementowana przeze mnie ta antologia, działające aktywnie e-ziny, inny debiutujący w tym roku projekt wydający antologie, reaktywowane pewne pismo, wnoszą nową jakość w dość skostniały świat polskiej fantastyki, gdzie dobrym autorkom i autorom ciężko jest się przebić przez bylejakość.

To może by wreszcie fandomowi (i nie tylko) czytelnicy raczyli przyjąć do wiadomości, że pojawiło się wiele dobrej fantastyki do czytania? Może czas po nią sięgnąć? Na początek radzę przeczytać antologię „Skafander i melonik” bo tu wiele dobrych rzeczy jest!

Andrzej „Kruk” Appelt

Skafander i melonik, Logrus (ŚKF), Katowice 2018, seria Ścieżki Wyobraźni

  #Fantastyka #antologia #ŚKF #Ścieżki Wyobraźni #Logrus #Andrzej  

 


[]  Będąc dociekliwym jak Jaśmina Gorol przeprowadziłem prywatne śledztwo. Dociekałem mianowicie, czy na południu Polski był jakiś pomór, którego ofiarami padli przedstawiciele mojej, słabszej z założenia płci, ze szczególnym uwzględnieniem panów piszących fantastykę. Jak to po pomorze przeżyli tylko najsilniejsi osobnicy (jeden?). Prawda okazała się być bardziej okrutna, żaden tam pomór tylko konkurs…
[∴∴] Postuluję, aby przyszłoroczna antologia miała w tytule nosorożce szturmowe. To absolutnie nie mój pomysł, taki temat padł luźno w rozmowie Anny Hrycyszyn i Michała Cholewy. Czyż „Jeźdźcy nosorożców szturmowych” nie brzmi doskonale fantastycznie?

Tagi:

6 komentarzy do “Uchylony melonik, gustowny skafander…”

  1. Nie miałem jeszcze okazji czytać, więc komentarza polemicznego pozostawić nie mogę, ale na pewno mogę przyznać, że bardzo cieszy mnie ta aktywność Logrusa. Poprzednia antologia podobała mi się zdecydowanie, a i po tę zdecydowanie sięgnąć chcę.

    1. Andrzej „Kruk” Appelt

      Poprzednią logrusową antologię czytałem w locie. Znalazłem coś dla siebie i w zasadzie tyle. Teraz okazało się, że jest trochę inaczej. Subiektywnie uważam, że poziom zdecydowanie wyższy. Przeczytaj, przeczytaj, jestem ciekaw Twojego zdania 🙂
      Uściślenie czy dopowiedzenie popremierowe jest na mojej stronie na FB.

  2. Ja tu sobie tak przychodzę za każdym razem po przeczytaniu opowiadania i czytam, co tam o nim napisałeś. Nasze opinie są nużąco zbieżne (nawet jeśli zdarzają się drobne różnice) 😉

    1. Andrzej „Kruk” Appelt

      W zasadzie to nawet nie jestem zdziwiony, no może trochę 😉 Tak myślałem, że ta antologia Ci podejdzie.
      Przy okazji, tutaj jest dosyć istotne uzupełnienie. Nie mogłem tego napisać w bądź co bądź przedpremierowej recenzji https://www.facebook.com/KronikaZapowiadanychLektur/posts/1954889417875115
      Nie spodziewałem się, że opowiadania będą aż tak dobre, dlatego zdecydowałem się na krótkie uwagi o każdym, w tym uzupełnieniu to już jest bardziej osobiste.

  3. Różnimy się diametralnie chyba tylko w ocenie „Flauna” 🙂
    A, no i dla mnie „Zwierciadło w dziurce od klucza” jest idealne takie, jakie jest, uważam, że jakakolwiek kontynuacja tylko by mu zaszkodziła. 😉

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: